Jak się wyciszyć przed egzaminem? Jak się zrelaksować przed maturą? Jaki jest dobry suplement?

Jak się wyciszyć przed egzaminem? Suplementy diety, olejek, sen i wewnętrzny spokój w służbie skupienia

Napięcie tuż przed egzaminem potrafi być jak zbyt ciasna koszula – niby da się oddychać, ale trudno mówić o komforcie. Serce przyspiesza, dłonie robią się wilgotne, a w głowie przeskakują obrazy najgorszych scenariuszy. To stres egzaminacyjny – zjawisko powszechne, ale rzadko traktowane z należytą uwagą.

Nie ma w nim niczego „nienormalnego”. To nie słabość, tylko mechanizm obronny, który próbuje zmobilizować ciało do działania. Problem zaczyna się wtedy, gdy ten mechanizm działa jak niekalibrowany zegar – zamiast wskazywać drogę, gubi rytm. Stres, jeśli przybiera postać przewlekłego napięcia, potrafi skutecznie rozregulować pamięć, utrudnić koncentrację i sprawić, że najprostsze pytanie staje się barierą nie do przejścia.

To nie jest moment, w którym trzeba walczyć ze sobą. To moment, w którym warto się… wyciszyć. I nie chodzi tu o ucieczkę od emocji, ale o odzyskanie kontaktu ze sobą, z własnym rytmem, z tym, co naprawdę wspiera. Wyciszenie to nie luksus, lecz sposób na przywrócenie równowagi między ciałem a umysłem – obu równie zestresowanych i równie ważnych. Gdy nerwowy ścisk przestaje dominować, wraca przestrzeń na logiczne myślenie, na pamięć, na pewność. Wbrew pozorom, to właśnie spokój daje największą siłę.

Wyciszenie nie przychodzi znikąd. Potrzebuje zrozumienia, wsparcia, technik – i często prostych bodźców: zapachu lawendy, oddechu, rytuału w pokoju dziecka, subtelnego dotyku masażu czy mgiełki z olejkiem wyciszenie i sen. Psychika nie istnieje w próżni. Jeśli ciało nie śpi, nie oddycha głęboko, jeśli układ nerwowy trwa w stanie pobudzenia – trudno o klarowność myśli. I odwrotnie: kiedy psychika się rozkręca w spiralę niepokoju, ciało reaguje jak zestresowany kompan – spięciem, bezsennością, znużeniem.

Dlatego wyciszenie przed egzaminem to nie tylko chwila z zamkniętymi oczami. To proces, który zaczyna się od akceptacji i troski – o siebie, o swoje zmysły, o zdrowie. Tylko wtedy można naprawdę… odetchnąć. 

Zrozum, co się z tobą dzieje

To nie jest kwestia „czy masz stres”, tylko jak on działa w twoim organizmie. Bo działa – i to intensywnie, jak dobrze naoliwiona, ale trochę zbyt nerwowa maszyna. Żeby się wyciszyć, najpierw trzeba zrozumieć, z czym dokładnie się ma do czynienia. A stres to nie tylko emocja – to pełnowymiarowy proces fizjologiczny, który przebiega według bardzo konkretnego scenariusza.

Kiedy ciało wyczuwa zagrożenie – a egzamin, choć racjonalnie niegroźny, bywa nim dla układu nerwowego – w grę wchodzą substancje, które błyskawicznie zmieniają sposób działania organizmu. Adrenalina mobilizuje mięśnie, przyspiesza tętno, podnosi ciśnienie. Kortyzol, który pojawia się chwilę później, to jak długofalowy plan awaryjny: ogranicza funkcje niepotrzebne w chwili zagrożenia, a wzmacnia te potrzebne do przetrwania. Tyle że… przetrwanie w tym przypadku nie oznacza napisania eseju o systemie politycznym XIX wieku, prawda?

Mózg pod wpływem kortyzolu robi porządki – niestety niekoniecznie tam, gdzie by się chciało. Pamięć robocza, czyli ta część, która odpowiada za operowanie faktami „tu i teraz”, jest w stresie upośledzona. Trudniej się skupić, trudniej przypomnieć nazwiska, definicje, struktury. Wszystko się rozjeżdża, bo emocje przejmują pierwszeństwo. To jak próba czytania książki w samym środku koncertu rockowego.

A jednak stres to nie tylko wróg. Jest też coś takiego jak mobilizacja – stan, w którym napięcie działa na korzyść. Serce bije szybciej, ale ręce nie drżą. Myśli są szybsze, ale nie chaotyczne. To właśnie ten delikatny balans, który pozwala działać skutecznie. Panika zaczyna się tam, gdzie napięcie przestaje być źródłem energii, a staje się obciążeniem – przygniata, zamiast pchać do przodu. I tę granicę każdy ma trochę gdzie indziej.

Właśnie dlatego warto przyjrzeć się swojemu własnemu wzorcowi reagowania. Czy jesteś z tych, co zjadają paznokcie i chodzą w kółko? A może raczej zamierasz i nie jesteś w stanie ruszyć się z miejsca? Czy w noc przed egzaminem zasypiasz spokojnie, czy może analizujesz w głowie każdy możliwy scenariusz porażki? Te schematy nie są przypadkowe – to wyuczone reakcje, których można się oduczyć. Ale najpierw trzeba je zauważyć.

Dobrze dobrany olejek eteryczny, spokojny rytuał, a nawet zapach kojarzący się z bezpieczeństwem mogą działać jak subtelna kotwica – przypominać ciału, że teraz nie trzeba walczyć ani uciekać. Czasem wystarczy lawenda, odrobina melisy, kilka kropli olejku wyciszenie i sen w pokoju dziecka, by ciało otrzymało sygnał: możesz się zrelaksować. Możesz się wyciszyć. Bo jesteś bezpieczny.

Zrozumienie stresu nie sprawi, że zniknie. Ale sprawi, że przestanie być potworem z szafy. A wtedy można już zacząć oddychać głębiej. 

Oddychaj, wycisz się ale świadomie

Oddech to najprostszy i zarazem najbardziej niedoceniany sposób na to, żeby się wyciszyć. Nie wymaga żadnego sprzętu, aplikacji, specjalnych warunków – wystarczy, że jesteś. A jednak właśnie wtedy, gdy stres przejmuje stery, o oddechu najłatwiej zapomnieć. Oddech płytki, szybki, urywany to jasny sygnał: organizm w trybie alarmowym. I odwrotnie – spokojny, głęboki wdech to informacja: nie ma zagrożenia.

W regulacji układu nerwowego oddech działa jak dźwignia. Układ przywspółczulny, odpowiedzialny za stan relaksu i regeneracji, aktywuje się właśnie wtedy, gdy świadomie zwalniasz rytm. To nie metafora – to neurofizjologia. Każde powolne, kontrolowane oddychanie dosłownie wyłącza tryb walki lub ucieczki. Pozwala ciału wrócić do równowagi, a psychice złapać grunt pod nogami.

Jedną z najskuteczniejszych technik jest oddech przeponowy – czyli taki, w którym pracuje nie klatka piersiowa, a brzuch. Spróbuj: połóż dłoń na dolnej części brzucha, zamknij oczy i pozwól powietrzu powoli napełnić ciało od dołu do góry. Bez szarpania, bez ciśnienia. To oddech, który koi – dosłownie. Pomaga wyciszyć napięcie, zwłaszcza to, które kumuluje się w tle nerwowym i nie daje za wygraną.

🩺 Potrzebujesz pomocy ze swoim zdrowiem?

Umów konsultację wstępną w Total Medic. Poznaj nasze kompleksowe podejście łączące dietę, psychologię i medycynę.

Umów konsultację

Kolejną techniką, której skuteczność potwierdza wiele źródeł, jest rytm 4-7-8: wdech przez 4 sekundy, zatrzymanie oddechu na 7 sekund, wydech przez 8 sekund. To nie jest przypadkowe tempo. Ten konkretny rytm synchronizuje układ nerwowy, spowalnia tętno i wprowadza ciało w stan głębokiego odprężenia. Właśnie taki, który pozwala usiąść przed kartką egzaminacyjną i poczuć, że nie ma pożaru.

Ale tu nie chodzi o jednorazowy efekt. Żeby ciało zapamiętało spokój, trzeba ćwiczyć regularnie. Codziennie, przez kilka minut – najlepiej rano lub przed snem. Można to połączyć z innymi rytuałami: zapalić świecę z olejkiem eterycznym, rozpylić mgiełkę wyciszenie i sen z nutą lawendy lub chmielu, usiąść w ciszy i po prostu oddychać.

Kiedy takie momenty stają się częścią codzienności, organizm zaczyna kojarzyć je z bezpieczeństwem. Wtedy, nawet w trudnej sytuacji – na przykład na chwilę przed wejściem na salę egzaminacyjną – wystarczy kilka świadomych wdechów, by przywołać stan, który ciało już zna. Jakby ktoś nacisnął wewnętrzny przycisk pauzy.

A właśnie o to chodzi w wyciszeniu: nie o udawanie, że nie ma napięcia, tylko o to, żeby nie pozwolić mu przejąć sterów.

Myśli, które podsycają napięcie

Nie trzeba żadnego egzaminu, żeby w głowie zaczęło się robić głośno. Ale w sytuacjach stresowych – takich jak sprawdzian, kolokwium czy ważny test – ten wewnętrzny szum potrafi przybrać formę całkiem konkretnych zdań. „Na pewno zawalę.” „Wszyscy są lepiej przygotowani.” „Nie dam rady.” Brzmi znajomo? To są właśnie automatyczne myśli lękowe – pojawiają się błyskawicznie, bez naszej zgody, i błyskawicznie dolewają oliwy do ognia.

Są jak iskry w suchym lesie. Jedna taka myśl może uruchomić całą kaskadę fizjologicznych reakcji – przyspieszone tętno, napięcie mięśni, płytki oddech, uczucie ścisku w żołądku. I nagle okazuje się, że nie tylko ciało nie chce współpracować, ale i mózg odmawia posłuszeństwa. Wszystko dlatego, że jedna myśl w stylu „nie dam rady” została potraktowana przez organizm jak realne zagrożenie.

Jednym z najczęstszych zniekształceń poznawczych w stresie egzaminacyjnym jest efekt czarnego scenariusza. To ten moment, w którym jeden trudny temat w podręczniku zamienia się w wizję całkowitej porażki, życiowej klęski i końca świata. Mechanizm jest prosty: mózg, zamiast analizować racjonalnie, przeskakuje do najgorszego możliwego zakończenia. Dlaczego? Bo próbuje się zabezpieczyć. Lepiej przygotować się na katastrofę niż przeżyć zaskoczenie – tak podpowiada pierwotny system obronny. Tyle że ten system działa nie tylko na lwy w lesie, ale i na kartkówkę z biologii.

Aby zatrzymać ten efekt, trzeba złapać dystans. Pomaga technika zwana dekatastrofizacją. Polega na zadaniu sobie kilku pytań: „Czy to na pewno najbardziej prawdopodobny scenariusz?”, „Co najgorszego może się wydarzyć – i co wtedy zrobię?”, „Czy to wydarzenie zadecyduje o całym moim życiu?”. Często samo wypowiedzenie tych myśli na głos sprawia, że tracą swoją moc. Trudno wciąż wierzyć, że świat się zawali, gdy chwilę wcześniej jadło się kanapkę z serem i planowało wakacje.

Zamiast więc mówić sobie: „Na pewno zawalę”, można spróbować czegoś innego. Na przykład: „Nie wiem, jak mi pójdzie, ale zrobiłem, co mogłem.” Albo: „Mogę być zestresowany i wciąż poradzić sobie z egzaminem.” Albo jeszcze lepiej: „Nawet jeśli coś nie wyjdzie, to nie przekreśla mojej wartości.” To nie są magiczne zaklęcia. To zmiana perspektywy, która działa, bo przestaje aktywować alarm w ciele.

To nie sztuka myśleć pozytywnie. To sztuka nie wierzyć bezrefleksyjnie we wszystko, co się pomyśli. Szczególnie w stresie. Szczególnie wtedy, gdy stawka wydaje się wysoka. 

Ciało nie kłamie – zadbaj o fizjologiczne podstawy, jak sen, jedzenie, ruch 

Można próbować się wyciszyć wszystkimi znanymi technikami świata, ale jeśli ciało jest wyczerpane, niewyspane, napięte jak struna i zasilane przypadkowymi przekąskami – to trochę jak próba uspokojenia silnika, który od kilku dni pracuje bez przerwy i na resztkach paliwa. Nie zadziała. I to nie dlatego, że „coś jest nie tak”, ale dlatego, że fizjologia nie daje się oszukać.

Sen, jedzenie, ruch – brzmi jak banał? W teorii wszyscy to wiedzą. W praktyce, przed egzaminem, te rzeczy znikają z priorytetów jak ostatnia strona notatek: „nie zdążę, więc trudno”. Ale to właśnie te podstawy decydują o tym, czy układ nerwowy będzie w stanie się wyciszyć, czy raczej dalej będzie emitować sygnały jak opętana radiostacja.

Bez snu nie ma mowy o stabilności emocjonalnej. Kortyzol się podnosi, ciało nie regeneruje się w nocy, a mózg nie układa informacji w pamięci długotrwałej. Zresztą, sen to nie tylko odpoczynek – to moment, w którym cały organizm wraca do stanu równowagi. Właśnie dlatego warto zadbać o wieczorny rytuał. Kilka kropli olejku wyciszenie i sen, cichy zapach lawendy lub chmielu, może odrobina melisy w herbacie – wszystko to działa nie tylko symbolicznie. To konkretne, sprawdzone substancje, które wspierają ciało w łagodnym przechodzeniu do stanu uśpienia.

Jedzenie? Jeśli organizm jest niedożywiony, to nie ma energii, by myśleć, skupić się, uczyć. Mózg pracuje na glukozie – nie da się go oszukać zupką instant i kawą na pusty żołądek. W stresie apetyt często znika, ale właśnie wtedy trzeba szczególnie zadbać o regularność i jakość posiłków – ciepłych, pełnych ziół, wspierających równowagę układu nerwowego.

A ruch? Tu też nie chodzi o godziny spędzone na siłowni. Chodzi o coś znacznie prostszego: mikroaktywizację. Krótki spacer, seria rozciągnięć przy otwartym oknie, przejście się po pokoju z intencją „rozruszania krwi”. To wystarczy, żeby odblokować ciało i dać mu sygnał, że nie musi tkwić w trybie „zamrożenia”. Taki ruch nie przestymuluje – a wręcz przeciwnie: zredukuje napięcie i przywróci równowagę.

A skoro mowa o napięciu – warto wspomnieć o progresywnym rozluźnianiu mięśni według Jacobsona. To technika, która polega na napinaniu i rozluźnianiu poszczególnych partii ciała – najpierw świadomie je spinamy, potem pozwalamy im opaść. To nie jest tylko „ćwiczenie relaksacyjne”. To konkretna metoda pracy z układem nerwowym, który uczy się przez doświadczenie: można się rozluźnić, nie trzeba być cały czas w gotowości.

Ciało nie kłamie. Gdy mówi „jestem zmęczone”, nie warto mu zaprzeczać. Lepiej zapytać: co mogę zrobić, żeby ci pomóc? Bo dopiero wtedy umysł naprawdę zaczyna odpoczywać.

Znajdź kotwicę, czyli coś, co daje ci poczucie stałości – rytuały, zapachy 

Kiedy w głowie kotłuje się milion myśli, a ciało reaguje jakby ktoś właśnie nacisnął przycisk „alarm”, trudno poczuć się bezpiecznie. Właśnie wtedy najbardziej potrzeba czegoś, co nie drży razem z tobą – czegoś stałego, co zakotwiczy cię w rzeczywistości. To może być rytuał, dźwięk, zapach, przedmiot – coś, co przypomina, że są rzeczy, które się nie zmieniają, nawet gdy wszystko inne zaczyna wirować.

W psychologii mówi się, że rytuały pełnią funkcję regulacyjną. Nie dlatego, że są magiczne, ale dlatego, że tworzą przewidywalność. A przewidywalność to tlen dla układu nerwowego. Kiedy dzień ma swój rytm – budzisz się o tej samej porze, pijesz ulubioną herbatę z tego samego kubka, słuchasz tej samej spokojnej playlisty – ciało i umysł uczą się: „tu jesteśmy bezpieczni”.

To działa zwłaszcza wtedy, gdy wszystko inne wydaje się chaotyczne. Egzamin, zmiana planów, presja – tego nie kontrolujesz. Ale możesz kontrolować to, czy rano ubierzesz się w ten sam ulubiony sweter, zjesz te same płatki, usiądziesz na chwilę przy oknie i spojrzysz na to samo drzewo. Te drobne elementy dnia nie rozwiązują problemu, ale przypominają ci, że jesteś u siebie – i to wystarczy, żeby się choć trochę wyciszyć.

Nie chodzi tu o wielkie gesty. Czasem kotwicą może być nawet kamyk w kieszeni, który zawsze tam nosisz. Albo konkretny dźwięk – delikatna muzyka, która towarzyszy ci tylko w chwilach napięcia. Taki znak: „teraz jest ten moment, kiedy możesz zwolnić.” Ulubiony przedmiot z dzieciństwa. Zeszyt z zapiskami. Stara bluza. Coś, co zna twoje ciało i kojarzy się z ukojeniem.

Bardzo silnym sposobem na stworzenie własnej kotwicy jest też uważność – czyli bycie tu i teraz, bez oceniania, bez analizowania. To nie jest filozofia dla wtajemniczonych – to konkretna praktyka. Zamknij na chwilę oczy. Zauważ, co czujesz w stopach. Jak pachnie powietrze. Jak brzmi cisza albo odgłosy ulicy. Poczuj fakturę materiału, który dotyka twojej skóry. Uważność to kotwica w najczystszej postaci, bo nie wymaga niczego z zewnątrz – tylko twojej obecności.

To, co może dziś wydawać się niewielkie – jak kubek herbaty, chwila ciszy, dotyk dłoni – z czasem staje się bezcennym punktem odniesienia. W świecie, który nieustannie się zmienia, warto mieć coś, co trwa. Nawet jeśli to tylko jedna mała rzecz, która mówi: „jestem tutaj, to znaczy że ty też możesz.”

Nie jesteś sam – korzystaj z relacji

W obliczu stresu bardzo łatwo zamknąć się w sobie. Egzamin bywa jak osobisty Everest – niby inni też się wspinają, ale wydaje się, że nikt nie rozumie, jak bardzo trzęsą ci się nogi. Tymczasem to właśnie relacje – zwyczajne, ludzkie, ciepłe – potrafią zadziałać jak lina bezpieczeństwa. Nie rozwiążą problemu, ale często przypomną, że nie trzeba się z nim zmagać w samotności.

Z punktu widzenia biologii, wsparcie społeczne naprawdę działa. Badania pokazują, że obecność drugiego człowieka – szczególnie takiego, przy którym czujemy się bezpiecznie – może obniżać poziom kortyzolu, czyli hormonu stresu. Gdy rozmawiasz z kimś, kto cię rozumie, układ nerwowy nieco zwalnia. Ciało przestaje wysyłać sygnały „zagrożenie!”, a zaczyna rejestrować: „jest ktoś, kto mnie widzi, jestem ważny”. To ogromna różnica.

Nie każda rozmowa jednak działa uzdrawiająco. Przed egzaminem dobrze jest unikać osób, które podsycają niepokój – tych, którzy rzucają zdaniami w stylu „to chyba będzie trudne”, „czytasz jeszcze? ja już dziesiąty raz powtarzam notatki”. Takie słowa, nawet wypowiedziane w dobrej wierze, trafiają w najwrażliwsze miejsca. Lepiej wtedy po prostu się wycofać – nie z niechęci, tylko z troski o siebie.

A co mówić, kiedy ktoś zapyta, jak się czujesz? Najlepiej… prawdę. Ale w wersji, która ci służy. Zamiast „jestem przerażony, na pewno polegnę”, można powiedzieć: „trochę się stresuję, ale dam z siebie, co mogę”. To nie zaklinanie rzeczywistości, tylko stawianie granicy lękowi. Mówienie o stresie w sposób otwarty, ale nie katastroficzny, działa jak wentyl – pozwala wypuścić ciśnienie, zanim zrobi się niebezpieczne.

Czasem jednak warto też wybrać ciszę. Są osoby, dla których najlepszą formą regulacji emocji przed egzaminem jest samotność – nie po to, żeby się zamknąć, ale żeby oddychać w swoim rytmie. Jeśli czujesz, że rozmowa zamiast wspierać, rozprasza – pozwól sobie na chwilę wycofania. Może to być spacer w samotności, moment z muzyką, zamknięcie się na kilka minut w łazience i spojrzenie w lustro z łagodnością. To też jest forma troski.

W relacjach nie chodzi o to, żeby zawsze być otwartym. Chodzi o to, żeby wiedzieć, kiedy i do kogo się zwrócić, i żeby mieć świadomość, że bycie w stresie to nie wada. To doświadczenie, które lepiej znosi się razem. Czasem jedno zdanie „będzie dobrze, jestem z tobą” znaczy więcej niż wszystkie notatki świata. 

Wewnętrzny dialog, który pomaga

Najczęściej to nie egzamin jest najostrzejszym krytykiem. Najbardziej bezlitosne słowa padają w głowie – szeptem, który potrafi ranić głębiej niż jakakolwiek ocena. „Nie umiesz”, „Nie jesteś wystarczająco mądry”, „Zawsze wszystko psujesz”. Brzmi brutalnie? A jednak dla wielu osób to codzienność – zwłaszcza w momentach napięcia.

To, co mówisz do siebie w trudnych chwilach, ma ogromne znaczenie. Wewnętrzny dialog to nie tylko myśli – to sposób, w jaki traktujesz samego siebie. A jeśli ten głos jest ciągle ostry, wymagający, zimny, to ciało i umysł żyją w ciągłym pogotowiu. Zamiast się wyciszyć, stają się jeszcze bardziej spięte, bo przecież „nie wolno zawieść”.

A można inaczej. Można mówić do siebie tak, jak mówiłby ktoś, komu naprawdę na tobie zależy.
Na przykład:
„Stres to znak, że ci zależy – to dobrze.”
„Nie musisz być idealny, żeby zasługiwać na uznanie.”
„To tylko jeden egzamin – dasz radę, nawet jeśli nie będzie perfekcyjnie.”
„Nawet jeśli coś ci umknie, to nie przekreśla całego twojego wysiłku.”

To nie jest naiwne pocieszanie. To sposób, by obniżyć napięcie i aktywować w sobie układ współczucia, który działa uspokajająco – również fizjologicznie. Psychologia mówi wprost: wspierający głos wewnętrzny obniża poziom kortyzolu, a zwiększa odporność psychiczną.

Jest taka technika, która bardzo w tym pomaga. Nazywa się „rozmowa z przyjacielem”. Spróbuj na chwilę wyobrazić sobie, że ktoś bliski – może młodszy brat, przyjaciółka, ktoś, kogo naprawdę lubisz – czuje się dokładnie tak jak ty teraz. Co byś mu powiedział? Jakich słów byś użył? Czy powiedziałbyś „jesteś beznadziejny”? Oczywiście, że nie. Więc dlaczego mówisz tak do siebie?

W tej technice chodzi o zmianę perspektywy. Można nawet wypowiedzieć te słowa na głos – to zwiększa ich siłę. Można je zapisać. Albo nagrać sobie wiadomość i odsłuchać, gdy zaczyna się panika. Nie chodzi o udawanie spokoju. Chodzi o łagodność, która wcale nie oznacza słabości. To jeden z najbardziej wyciszających stanów, do jakich może wejść człowiek.

I tu wchodzi kolejny ważny element: trening współczucia wobec siebie. To podejście, w którym uznajesz, że trudność nie oznacza porażki, a napięcie nie jest dowodem nieudolności. Tylko człowiek, który się stara, może się stresować. A skoro się starasz – zasługujesz na wsparcie. Nawet jeśli nie wszystko pójdzie zgodnie z planem.

Zresztą, współczucie to też forma odwagi. Wymaga zauważenia bólu i powiedzenia sobie: „To trudne, ale nie jestem w tym sam.” Bo nie jesteś. A twój wewnętrzny głos może być nie tylko krytykiem, ale też sojusznikiem. Trzeba go tylko oswoić.

Chwila tuż przed wejściem – ostatnie 5 minut

To ten moment. Serce bije szybciej, dłonie robią się wilgotne, w brzuchu zamieszkuje całe stado motyli – z tych bardziej niepokojących. Wszystko, co miało zostać przeczytane, zostało przeczytane. A jednak pojawia się pokusa: jeszcze rzut oka na notatki, jeszcze jedno przypomnienie definicji, jeszcze jedno…

Nie. To już nie czas na przygotowanie. To czas na działanie.

W ostatnich minutach przed egzaminem nie chodzi o to, żeby się douczyć – bo to już zwykle nic nie wnosi – ale o to, by odzyskać kontrolę nad sobą. Psychika potrzebuje wtedy sygnału: jesteś gotowy. Nawet jeśli czujesz napięcie, to nie znaczy, że nie wiesz. To tylko reakcja ciała, które próbuje się mobilizować. I właśnie dlatego warto mu pomóc wyciszyć się, zamiast fundować kolejną dawkę napięcia w postaci szukania ostatnich informacji.

Jednym z najskuteczniejszych sposobów na powrót do siebie jest ugruntowanie. Można to zrobić dosłownie: poczuć stopy na ziemi, ciężar ciała, nacisk butów na podłoże. Skupić się na tym, co fizyczne i realne – to sposób, by wyjść z głowy, która w stresie potrafi tworzyć niezliczone katastroficzne scenariusze.

Druga technika to kontakt z ciałem. Usiądź lub stań prosto. Przenieś uwagę na oddech. Połóż dłoń na klatce piersiowej albo brzuchu i poczuj, jak ciało się porusza. Możesz nawet powiedzieć sobie w myślach: „Tu jestem. Tu i teraz.” To jak zatrzymanie rozszalałego pociągu – nie przez siłę, ale przez obecność.

Trzecia metoda to zakotwiczenie – przypomnienie sobie czegoś, co daje ci poczucie bezpieczeństwa. To może być wyobrażenie ulubionego miejsca, wspomnienie osoby, która cię wspiera, przedmiot w kieszeni, który zawsze masz przy sobie. To coś, co mówi: mam punkt zaczepienia, nie dryfuję.

I najważniejsze: nie wracaj już do notatek. To tylko zwiększy napięcie i podważy twoją pewność. Na tym etapie notatki nie pomagają – przypominają raczej, czego się jeszcze nie wie. A przecież uczysz się nie od wczoraj. To, co ważne, już w tobie jest – tylko potrzebuje przestrzeni, by się wydostać.

Te ostatnie pięć minut to nie czas na walkę, tylko na przejście w tryb działania. Jak sportowiec tuż przed biegiem – nie analizuje już techniki, tylko skupia się na starcie. Tak samo ty: masz prawo do spokoju, nawet jeśli ciało jeszcze trochę się buntuje. Wyciszenie nie oznacza braku stresu. Oznacza, że to ty trzymasz kierownicę – nie on.

Zakończenie: spokój to umiejętność, którą można trenować

Są osoby, które wydają się urodzonymi spokojnymi duszami – zawsze opanowane, z lekkim uśmiechem, jakby ich nigdy nic nie ruszało. Ale spokój to nie dar z nieba. To umiejętność. Czasem wrodzona, częściej – wypracowana. Krok po kroku, metodą prób, błędów i powrotów do siebie.

Wyciszenie nie zależy tylko od tego, czy świat wokół jest spokojny. Bo rzadko bywa. Nie zależy od tego, czy sytuacja jest łatwa – bo przecież egzaminy, wyzwania, napięcia to część życia. Wyciszenie zależy przede wszystkim od tego, co robisz, gdy niepokój się pojawia. Czy karmisz go kolejnymi czarnymi myślami? Czy dokręcasz sobie śrubę? Czy może mówisz: „ok, jesteś tu – ale nie musisz prowadzić”.

Nie chodzi o to, żeby lęk zniknął. On bywa potrzebny – sygnalizuje, że coś się dla ciebie liczy. Chodzi o to, żeby nie przejmował sterów. Żeby nie był kierowcą, tylko pasażerem. Można się go nauczyć trzymać na tylnym siedzeniu – i właśnie temu służą rytuały, techniki oddechowe, uważność, kontakt z ciałem, relacje i wewnętrzny dialog.

To nie będzie działać idealnie za każdym razem. Ale z każdym kolejnym podejściem ciało szybciej rozpozna sygnały wyciszenia, umysł szybciej odnajdzie przestrzeń między myślami, a ty poczujesz, że nie jesteś już tylko ofiarą stresu, ale kimś, kto potrafi świadomie na niego odpowiedzieć.

Spokój nie jest miejscem, do którego się dociera. To sposób podróżowania – także wtedy, gdy droga prowadzi przez strome podejścia.

Udostępnij ten post: